Na wstępie: poniższy wpis ujawnia sporo z treści książki, warto więc się do niego zabrać, gdy już ma się lekturę za sobą. Nie chcę nic sugerować zbyt wcześnie, by nie uniemożliwić wyrobienia sobie własnej opinii. Ale oczywiście - kto chce niech czyta :)
Dotarło do mnie kilka pierwszych opinii o książce i muszę przyznać, że są bardzo różne. Zarzucano mi np. tani werteryzm. Jest to jakiś punkt widzenia, niewątpliwie słuszny, ale zawsze tylko poniekąd bo te "miłosne perypetie" są przezwyciężone w świetle całości tekstu (osoba, która wyraziła opinię o werteryzmie przyznała, że przeczytała ledwie 20 stron tekstu). Całość treści, choć przecież tak prosta, ujawnia się dopiero po przeczytaniu całości (ależ banał tu powiedziałem, nieprawdaż?), w relacji obu części książki do siebie nawzajem. Nie bez powodu obie części tak samo się zaczynają i tak samo kończą.
Wielokrotnie też słyszałem, że "zdania są zbyt długie". Owszem, są długie i jedyne co, to mam nadzieję, że nie czyta się tego nazbyt trudno. Starałem się stworzyć wrażenie podobieństwa pozornie zewnętrznej narracji do myśli samego bohatera, które w tych tam okolicznościach plączą się niemiłosiernie, snują się ze słowa w słowo, ale i, co rusz: urywają, wracają potem, zapętlają. W oczywisty sposób czyni to lekturę trudną - lecz - jeszcze raz - mam nadzieję, że nie nazbyt.
Treść tej książki odczytuję w sposób jak najbardziej wieloznaczny i myślę, że żaden odczyt nie wyczerpuje możliwości tekstu. Więc nie, nie jest to tekst typowo o miłości i np. druga część (ta z okładką bez twarzy) niejako neguje pierwszą czyniąc z przedstawionych tam wydarzeń jedynie urojenia szaleńca, bo chłopak roi sobie, że wydarzyły się rzeczy, które w rzeczywistości nie miały miejsca. Gdy w drugiej części, pod koniec, gdy mówi do dziewczyny "nie mów, że mnie nie znasz", to właśnie odwołuje się do zdarzeń z pierwszej, tych urojonych, o których ona w ogóle nie ma pojęcia, bo przecież to jest właśnie to, "co się nie wydarzyło"!
Jednocześnie uważam, że jest to najłatwiejszy sposób ogarnięcia całości książki i zawartej w jej treści licznych sprzeczności, przezwyciężenia ich, pogodzenia ze zdrowym rozsądkiem zewnętrznego obserwatora (czytelnika). Sam wolę myśleć o tej historii inaczej, że jest to jakaś wielka, nieodgadniona metafora życia, że może sprzeczności tych nie należy wcale "godzić" w ten czy inny sposób, lecz przyjąć je właśnie jako sprzeczności i wszystko to, co przecież zdrowemu rozsądkowi i najprostszej elementarnej logice wydaje się absurdalnie-nie-do-pogodzenia pozostawić takim. Bo życie - wierzę w to - nosi w sobie tysiące takich sprzeczności, ciągle się na nie natykamy i jedynie udajemy, że jest inaczej pozwalając naszemu umysłowi na najbardziej ordynarne uproszczenia, byle tylko te sprzeczności wyrzucić sprzed naszych oczu.
Mam nadzieję, że moje wyjaśnienie pomoże zrozumieć moje (autora) intencje. Mam nadzieję, że zachęci do dyskusji (choćby w komentarzach na blogu).
Ktoś zasugerował mi, że dobrym pomysłem byłaby jakaś przedmowa do książki (a jeszcze lepiej posłowie, tylko gdzie je umieścić? :) ), ale kim ja jestem, żeby swoją książkę poprzedzać słowem wstępnym, w którym pouczałbym, jak należy czytać?
Jednocześnie pewne (wspomniane wyżej) nieporozumienia pozwalają mi myśleć, że może źle wybrałem tekst na swój debiut, niektóre z moich dłuższych i krótszych historii spotykały się z bardziej entuzjastycznym przyjęciem. Czasu oczywiście nie cofnę, więc i nie ma co żałować.
środa, 14 grudnia 2011
niedziela, 11 grudnia 2011
środa, 7 grudnia 2011
ileż to pracy, żeby tak książkę wydać...
Wciąż walczę, ostatnio głównie z plakatami, ulotkami itp. Wielkie dzięki dla Michała Golańskiego, świetne grafiki dla mnie zrobiłeś. Wkrótce Warszawiacy (i przyjezdni) będą mogli się na nie natknąć tu i ówdzie.
Ale to oczywiście nie wszystko :) Więc miejcie oczy szeroko otwarte :)
Ach, zapomniałbym, moją książkę przygarnął pewien internetowy sklep motocyklowy, co prawda nie da się tam książki kupić, jest jedynie odnośnik, ale to zawsze miło. I informacje żywcem skopiowane z aukcji (która przecież aż prosi się o porządne zredagowanie - wkrótce się za to wezmę), ale podobno lada moment to się zmieni.
A tu link: http://www.forbiker24.pl/category.php?id_category=10
Ale to oczywiście nie wszystko :) Więc miejcie oczy szeroko otwarte :)
Ach, zapomniałbym, moją książkę przygarnął pewien internetowy sklep motocyklowy, co prawda nie da się tam książki kupić, jest jedynie odnośnik, ale to zawsze miło. I informacje żywcem skopiowane z aukcji (która przecież aż prosi się o porządne zredagowanie - wkrótce się za to wezmę), ale podobno lada moment to się zmieni.
A tu link: http://www.forbiker24.pl/category.php?id_category=10
sobota, 26 listopada 2011
targi self-publisherów
Coś próbuję robić, dzisiaj byłem na targach self-publisherów (samo-wydawców??? ależ to brzmi po polsku :) ), miałem swój stolik i przesiedziałem tam bite cztery godziny, sprzedałem 3 (słownie: trzy) egzemplarze, ale tak to przecież już chyba musi być, że początki są trudne. Próbowałem zagadywać urocze dziewczęta, które zatrzymywały się przy moim stoliku, podrywałem się z miejsca i opowiadałem o mojej książce (bez nagabywania, naprawdę), ale wszystko na nic. Myślę, że nie jestem dość przebojowy.
piątek, 25 listopada 2011
Sprzedaż rozpoczęta
Wreszcie dostępna! Już w sprzedaży
Tu jest link do aukcji:
Na blogu znajdziecie zawsze aktualny link, więc warto zaglądać. Zachęcam do kupna, a jak już przeczytacie – komentowania, bo bardzo jestem ciekawy waszych (Waszych) opinii. A potem pożyczajcie to znajomym, by możliwie jak najwięcej osób mogło przeczytać, bardzo mi na tym zależy.
Jednocześnie upraszam znajomych – nie róbcie mi niedźwiedziej przysługi i nie kupujcie więcej niż jednego egzemplarza (gdyby komuś przyszło coś równie szalonego do głowy), bo nakład jest mały, a cena i tak nie uwzględnia mojego zysku. I dalej: tych, którzy mają czasem okazję widzieć się ze mną zachęcam do osobistego odbioru, będzie okazja się spotkać, a nie będę musiał specjalnie maszerować na pocztę
Ostateczna cena wynosi 11 zł (plus ew. wysyłka (według cennika poczty (patrz: aukcja))), pokryje ona koszt druku oraz początkowej promocji (przewidziałem jakieś plakaty, wlepki itp.), ale zdaje się, że nawet po sprzedaniu wszystkiego będę troszeczkę na minusie, więc zaproszenia na piwo (lub kawę, bardzo lubię kawę) mile widziane
czwartek, 24 listopada 2011
Już jest! Mam!
No i stało się, właśnie wróciłem z drukarni i już mam, moją książkę. Tylko spójrzcie na zdjęcia. Jak niewiele czasem potrzeba do szczęścia, no nie? To oczywiście nieprawda, bo przecież wszystko jeszcze przede mną, muszę tę książkę jakoś sprzedać i bardzo się boję, że mi się to nie uda. I nie ze względu na pieniądze, te już dawno odżałowałem, no i nie jest to jakaś zatrważająca kwota, nie przy tak małym nakładzie. Chodzi o to, że bardzo chciałbym dotrzeć do przypadkowych osób, takich, co to kupiliby książkę zupełnie mnie nie znając, nie ze względu, że cześć Paweł i fajnie, że wreszcie, bo to nie tak, oczywiście ucieszę się, gdy znajomi (czy ktokolwiek inny tu zagląda?) kupią (a jeszcze bardziej, gdy przeczytają), ale to nie dla nich, nie dla was (umyślnie się tu spoufaliłem i z małej, najmniejszej litery, bo tylko z najbliższymi wolno aż tak), ale to nie oni (wy) są celem.
Teraz jeszcze muszę zrobić mini-kampanię, wszystko już mam obmyślone, może wtedy jacyś przypadkowi i zupełnie-nie-znajomi dowiedzą się o mnie i... przeczytają.
Aha, lada dzień będzie aukcja na allegro, aktualny link zawsze będzie na blogu, tak lub osobiście u mnie będzie można kupić. Kilka osób dostanie bezpłatny egzemplarz, ale to nieliczne przypadki (zwykle, a może wyłącznie, w ramach podziękowania za to lub owo) – jako że cena nie przewiduje mojego zysku, pozwoliłem sobie nie robić z tego prezentu, który i tak, w ten sposób pewnie trafiłby na najbardziej zakurzoną półkę, gdzie nikt już nigdy po niego nie sięgnie. Kto ma ochotę przeczytać pewnie kupi, bo cena będzie naprawdę absolutnie najniższa z możliwych.
Teraz jeszcze muszę zrobić mini-kampanię, wszystko już mam obmyślone, może wtedy jacyś przypadkowi i zupełnie-nie-znajomi dowiedzą się o mnie i... przeczytają.
Aha, lada dzień będzie aukcja na allegro, aktualny link zawsze będzie na blogu, tak lub osobiście u mnie będzie można kupić. Kilka osób dostanie bezpłatny egzemplarz, ale to nieliczne przypadki (zwykle, a może wyłącznie, w ramach podziękowania za to lub owo) – jako że cena nie przewiduje mojego zysku, pozwoliłem sobie nie robić z tego prezentu, który i tak, w ten sposób pewnie trafiłby na najbardziej zakurzoną półkę, gdzie nikt już nigdy po niego nie sięgnie. Kto ma ochotę przeczytać pewnie kupi, bo cena będzie naprawdę absolutnie najniższa z możliwych.
wtorek, 15 listopada 2011
O mnie, o moich lekturach... takie tam...
Ciągle czekam. Jeszcze kilka dni, tylko kilka dni. I potem dostanę to w swoje ręce, książka. Moje marzenie. I zarazem nic więcej, tylko tyle, bo żadne tam wydawnictwo, promocja i to wszystko, co ktoś inny, znający branżę mógłby zrobić z tym moim pisaniem, a zrobiłby to na pewno lepiej, niż ja teraz próbuję. Chciałbym, żeby ktoś kiedyś naprawdę uwierzył we mnie, we mnie i w moje pisanie i spróbował zająć się wydaniem mnie tak jak naprawdę wydaje się książki.
Nigdy też nie zdecydowałem się publikować w internecie. Ktoś kiedyś mówił: „wydamy ci e-booka”. E-booka, to ja mogę sam, ale to już nie o to chodzi. Nie mam zaufania do formy elektronicznej, bo to wszystko, co cyfrowe, to jakby w ogóle nie istniało. A może chodzi tylko o to, że ja sam nigdy nie czytam e-booków (nigdy, znaczy: nigdy, żadnego), więc i nie mam zaufania do tej formy. Ale, co by nie było, książek papierowych – choć je uwielbiam właśnie w takiej formie – też nie kupuję, a nie kupuję, bo za drogie. I nie tylko to, że za drogie, ale jeszcze to, że tak bardzo lubię wszelkie starocie, rzeczy z historią, toteż jak już kupuję, to raczej w antykwariacie, ale i to już zarzuciłem dawno temu, bo tyle czytam, że nawet książki z antykwariatu zjadłyby mój budżet i zajęły miejsce, którego i tak mam w domu za mało. Bo czytam dużo, bardzo dużo (jak na moje standardy, bo to każdy sam sobie jest miarą, więc może ktoś inny...), dużo i z pasją, z zapamiętaniem. A wszystko z biblioteki przy pl. Narutowicza, choć już tam nie mieszkam, ale tak jakoś polubiłem to miejsce, że zawsze raz w miesiącu wpadam tam po książki.
Ostatnio czytam Marqueza, Nabokova, Vargasa, tych trzech męczę, ja ich, a oni mnie. A z książek, które najbardziej mnie poruszyły w ostatnim czasie, to m.in. „62. Model do składania” Cortazara, „Rzecz o mych smutnych dziwkach (kurwach)” Marqueza i wszystko co znalazłem Kundery (chyba dziewięć pozycji). Choć mógłbym tu jeszcze wymienić sporo dobrych rzeczy z ostatniego półrocza, ale niech będzie, że te trzy.
Nigdy też nie zdecydowałem się publikować w internecie. Ktoś kiedyś mówił: „wydamy ci e-booka”. E-booka, to ja mogę sam, ale to już nie o to chodzi. Nie mam zaufania do formy elektronicznej, bo to wszystko, co cyfrowe, to jakby w ogóle nie istniało. A może chodzi tylko o to, że ja sam nigdy nie czytam e-booków (nigdy, znaczy: nigdy, żadnego), więc i nie mam zaufania do tej formy. Ale, co by nie było, książek papierowych – choć je uwielbiam właśnie w takiej formie – też nie kupuję, a nie kupuję, bo za drogie. I nie tylko to, że za drogie, ale jeszcze to, że tak bardzo lubię wszelkie starocie, rzeczy z historią, toteż jak już kupuję, to raczej w antykwariacie, ale i to już zarzuciłem dawno temu, bo tyle czytam, że nawet książki z antykwariatu zjadłyby mój budżet i zajęły miejsce, którego i tak mam w domu za mało. Bo czytam dużo, bardzo dużo (jak na moje standardy, bo to każdy sam sobie jest miarą, więc może ktoś inny...), dużo i z pasją, z zapamiętaniem. A wszystko z biblioteki przy pl. Narutowicza, choć już tam nie mieszkam, ale tak jakoś polubiłem to miejsce, że zawsze raz w miesiącu wpadam tam po książki.
Ostatnio czytam Marqueza, Nabokova, Vargasa, tych trzech męczę, ja ich, a oni mnie. A z książek, które najbardziej mnie poruszyły w ostatnim czasie, to m.in. „62. Model do składania” Cortazara, „Rzecz o mych smutnych dziwkach (kurwach)” Marqueza i wszystko co znalazłem Kundery (chyba dziewięć pozycji). Choć mógłbym tu jeszcze wymienić sporo dobrych rzeczy z ostatniego półrocza, ale niech będzie, że te trzy.
sobota, 12 listopada 2011
Problemy z drukarnią
Rzecz już dawno by się stała, może nie dawno, ale ładnych parę dni wcześniej, jednak drukarnia, gdy już pojechałem złożyć zamówienie zdecydowała się wycofać ofertę i pomimo wykonanej dla mnie wyceny podniosła cenę trzykrotnie!!! Drukarnia mieści się przy ul. Kowalczyka w Warszawie. Jak potrzebujecie drukarni i macie wybór, to skorzystajcie z innej oferty.
Później jednak znalazłem drukarnię, cena niewiele wyższa, tylko terminy gorsze, ale to nic, pliki przyjęli, cena ustalona i teraz tylko muszę poczekać.
Książka miała być maksymalnie tania, by nie odstraszała przypadkowych czytelników. Ostatecznie na cenę finalną składać się będzie druk, VAT (sporo wyższy, bo bez numeru ISBN) i promocja - przewidziałem jakieś plakaty, naklejki i ulotki, wszystko co mogę zrobić we własnym zakresie, szybko i niedrogo.
A cena? Myślę, że nie przekroczy 12 złotych. Miało być 10, ale nie da rady (patrz wyżej: moje żale do drukarni).
Książka będzie 23 listopada 2011 roku, tego dnia odbieram zamówienie z drukarni. Mam nadzieję, że wtedy też rozpocznę sprzedaż.
Później jednak znalazłem drukarnię, cena niewiele wyższa, tylko terminy gorsze, ale to nic, pliki przyjęli, cena ustalona i teraz tylko muszę poczekać.
Książka miała być maksymalnie tania, by nie odstraszała przypadkowych czytelników. Ostatecznie na cenę finalną składać się będzie druk, VAT (sporo wyższy, bo bez numeru ISBN) i promocja - przewidziałem jakieś plakaty, naklejki i ulotki, wszystko co mogę zrobić we własnym zakresie, szybko i niedrogo.
A cena? Myślę, że nie przekroczy 12 złotych. Miało być 10, ale nie da rady (patrz wyżej: moje żale do drukarni).
Książka będzie 23 listopada 2011 roku, tego dnia odbieram zamówienie z drukarni. Mam nadzieję, że wtedy też rozpocznę sprzedaż.
czwartek, 10 listopada 2011
O czym jest książka
„Co się nie wydarzyło” to historia miłosna. Dwoje ludzi, w metrze, dzień w dzień obok siebie. I tak się zaczęło. Z nim się zaczęło, bo z początku ona go wcale nie zauważała. Aż wreszcie do niej podszedł.
Prosta historia, a tyle komplikacji z niej wyniknie. Bo to zawsze jest nieszczęśliwa miłość, a wtedy to już ledwie krok dzieli nas od szaleństwa. Cienka to jest granica i myślę, że każdy ją kiedyś przekroczył. Mnie zdarzyło się to po wielokroć.
Wszystko to posłużyło mi jako materiał dla formy, bo celem był eksperyment formalny. „Co się nie wydarzyło” to w rzeczywistości dwie opowieści, sam wybierasz, z której strony otworzysz książkę. I aż się trudno połapać, bo choć to dwie historie, to jakby jedna zarazem, że nawet słowa są niby te same – słowa, tylko że słowa, te same, a tworzą różne światy, różne znaczenia.
Parokrotnie pytano mnie, czy te dwie historie, to opowieści raz z jego, a raz z jej perspektywy. Otóż nie, to już było, a ja wcale nie szukam drogi relatywizacji poprzez różnice płci – to zbyt proste.
Wszystko, obie historie, te wzajemnie wykluczające się wydarzenia dzieją się w nim, w zakochanym mężczyźnie z metra i to do nas (nas, was, jakkolwiek) należeć będzie rozstrzygnięcie, co się wydarzyło, a co nie. A choć to wbrew logice, to może i zdarzyło się to wszystko razem, wszystko i nic, bo tak czasem poplątane są ścieżki umysłu, zakochanego do szaleństwa.
Prosta historia, a tyle komplikacji z niej wyniknie. Bo to zawsze jest nieszczęśliwa miłość, a wtedy to już ledwie krok dzieli nas od szaleństwa. Cienka to jest granica i myślę, że każdy ją kiedyś przekroczył. Mnie zdarzyło się to po wielokroć.
Wszystko to posłużyło mi jako materiał dla formy, bo celem był eksperyment formalny. „Co się nie wydarzyło” to w rzeczywistości dwie opowieści, sam wybierasz, z której strony otworzysz książkę. I aż się trudno połapać, bo choć to dwie historie, to jakby jedna zarazem, że nawet słowa są niby te same – słowa, tylko że słowa, te same, a tworzą różne światy, różne znaczenia.
Parokrotnie pytano mnie, czy te dwie historie, to opowieści raz z jego, a raz z jej perspektywy. Otóż nie, to już było, a ja wcale nie szukam drogi relatywizacji poprzez różnice płci – to zbyt proste.
Wszystko, obie historie, te wzajemnie wykluczające się wydarzenia dzieją się w nim, w zakochanym mężczyźnie z metra i to do nas (nas, was, jakkolwiek) należeć będzie rozstrzygnięcie, co się wydarzyło, a co nie. A choć to wbrew logice, to może i zdarzyło się to wszystko razem, wszystko i nic, bo tak czasem poplątane są ścieżki umysłu, zakochanego do szaleństwa.
wtorek, 8 listopada 2011
po co to wszystko
Blog, jak blog, a może nie, bo niewiele ich przeczytałem i nie wiem. Ale pewnie wszystkie są, na swój sposób, takie same, to i ten, tak być musi.
Ale do rzeczy. Książka. Tylko dla niej tu piszę. Książka, i w ogóle: literatura, temu chcę się poświęcić, już się poświęcam marnotrawiąc czas na czytanie tzw. wielkich i jednocześnie rojąc sobie nieśmiało, że i ja, kiedyś, może...
No więc jest i książka, ale po kolei. Kilka powieści rozsyłałem do wydawnictw, zwykle z marnym skutkiem, bo nawet mi nie odpowiedziano, a gdy czasem, ktoś, wreszcie, to tylko odmowy, że nie, że plan wydawniczy. Widocznie tak musiało być. I tylko kilka propozycji, ale te były tak śmieszne, że aż żal wspominać o nich tutaj.
A później napisałem "Co się nie wydarzyło", tylko że nawet jak już pisałem, to wiedziałem doskonale, że nie będę tego rozsyłać do żadnych tam wydawców, którzy i tak nawet nie zajrzą, bo objętość za mała, bo forma taka dziwna. A właśnie, forma, bo cała treść to tylko dla formy. "Co się nie wydarzyło" miało być książką, którą da się czytać z obu stron - dwie historie, a jakby jedna, dwie historie, które spotykają się dokładnie w środku książki, dwie historie, których nie sposób rozdzielić, choć przecież wykluczają się wzajemnie. Bo życie zasadza się na tej absurdalności zdarzeń, faktów, które się wydarzyły i tych, co to tylko mogły się wydarzyć, a które jednak nie miały miejsca.
I jak tu teraz iść do wydawców, którzy przecież piszą na stronach, że propozycje wydawnicze przyjmują tylko pocztą albo na maila, a jak osobiście, to do widzenia? Jak wprosić się do kogoś więcej niż sekretarka, która przecież nie jest władna w kwestiach planów wydawniczych, jak tu dostać się do jakiegoś redaktora (czy kogo tam) i zacząć mu tłumaczyć, że z dwóch stron, że okładka, a po obu stronach tytuł, a jak otworzyć, to i dwa początki, praktycznie takie same?
Nie, już pisząc tę opowieść wiedziałem, że jej nie będę rozsyłać, może jeszcze spróbuję rozesłać to formie książki, już wydrukowanej, bo dopiero w niej będzie widać pełny zamysł, dopiero tak może całość będzie w stanie się obronić.
Przyszło do mnie to uczucie, że przecież skończyłem już trzecią dekadę życia i może wreszcie nadszedł czas, bym naprawdę zrobił coś ze sobą, ze sobą i moim pisaniem, jeśli to tym naprawdę chcę się zajmować.
Tak zrodził się pomysł wydrukowania książki w małym nakładzie i rozprowadzenia jej wśród znajomych i tych nielicznych nieznajomych, którzy kierowani jakimś kaprysem zdecydują się wydać 12 złotych na książeczkę, która może w ogóle nawet powstać nie powinna. Rozprowadzić i zobaczyć, co się stanie, zobaczyć, jaki będzie odzew.
Ale do rzeczy. Książka. Tylko dla niej tu piszę. Książka, i w ogóle: literatura, temu chcę się poświęcić, już się poświęcam marnotrawiąc czas na czytanie tzw. wielkich i jednocześnie rojąc sobie nieśmiało, że i ja, kiedyś, może...
No więc jest i książka, ale po kolei. Kilka powieści rozsyłałem do wydawnictw, zwykle z marnym skutkiem, bo nawet mi nie odpowiedziano, a gdy czasem, ktoś, wreszcie, to tylko odmowy, że nie, że plan wydawniczy. Widocznie tak musiało być. I tylko kilka propozycji, ale te były tak śmieszne, że aż żal wspominać o nich tutaj.
A później napisałem "Co się nie wydarzyło", tylko że nawet jak już pisałem, to wiedziałem doskonale, że nie będę tego rozsyłać do żadnych tam wydawców, którzy i tak nawet nie zajrzą, bo objętość za mała, bo forma taka dziwna. A właśnie, forma, bo cała treść to tylko dla formy. "Co się nie wydarzyło" miało być książką, którą da się czytać z obu stron - dwie historie, a jakby jedna, dwie historie, które spotykają się dokładnie w środku książki, dwie historie, których nie sposób rozdzielić, choć przecież wykluczają się wzajemnie. Bo życie zasadza się na tej absurdalności zdarzeń, faktów, które się wydarzyły i tych, co to tylko mogły się wydarzyć, a które jednak nie miały miejsca.
I jak tu teraz iść do wydawców, którzy przecież piszą na stronach, że propozycje wydawnicze przyjmują tylko pocztą albo na maila, a jak osobiście, to do widzenia? Jak wprosić się do kogoś więcej niż sekretarka, która przecież nie jest władna w kwestiach planów wydawniczych, jak tu dostać się do jakiegoś redaktora (czy kogo tam) i zacząć mu tłumaczyć, że z dwóch stron, że okładka, a po obu stronach tytuł, a jak otworzyć, to i dwa początki, praktycznie takie same?
Nie, już pisząc tę opowieść wiedziałem, że jej nie będę rozsyłać, może jeszcze spróbuję rozesłać to formie książki, już wydrukowanej, bo dopiero w niej będzie widać pełny zamysł, dopiero tak może całość będzie w stanie się obronić.
Przyszło do mnie to uczucie, że przecież skończyłem już trzecią dekadę życia i może wreszcie nadszedł czas, bym naprawdę zrobił coś ze sobą, ze sobą i moim pisaniem, jeśli to tym naprawdę chcę się zajmować.
Tak zrodził się pomysł wydrukowania książki w małym nakładzie i rozprowadzenia jej wśród znajomych i tych nielicznych nieznajomych, którzy kierowani jakimś kaprysem zdecydują się wydać 12 złotych na książeczkę, która może w ogóle nawet powstać nie powinna. Rozprowadzić i zobaczyć, co się stanie, zobaczyć, jaki będzie odzew.
Subskrybuj:
Posty (Atom)