wtorek, 8 listopada 2011

po co to wszystko

Blog, jak blog, a może nie, bo niewiele ich przeczytałem i nie wiem. Ale pewnie wszystkie są, na swój sposób, takie same, to i ten, tak być musi.

Ale do rzeczy. Książka. Tylko dla niej tu piszę. Książka, i w ogóle: literatura, temu chcę się poświęcić, już się poświęcam marnotrawiąc czas na czytanie tzw. wielkich i jednocześnie rojąc sobie nieśmiało, że i ja, kiedyś, może...

No więc jest i książka, ale po kolei. Kilka powieści rozsyłałem do wydawnictw, zwykle z marnym skutkiem, bo nawet mi nie odpowiedziano, a gdy czasem, ktoś, wreszcie, to tylko odmowy, że nie, że plan wydawniczy. Widocznie tak musiało być. I tylko kilka propozycji, ale te były tak śmieszne, że aż żal wspominać o nich tutaj.

A później napisałem "Co się nie wydarzyło", tylko że nawet jak już pisałem, to wiedziałem doskonale, że nie będę tego rozsyłać do żadnych tam wydawców, którzy i tak nawet nie zajrzą, bo objętość za mała, bo forma taka dziwna. A właśnie, forma, bo cała treść to tylko dla formy. "Co się nie wydarzyło" miało być książką, którą da się czytać z obu stron - dwie historie, a jakby jedna, dwie historie, które spotykają się dokładnie w środku książki, dwie historie, których nie sposób rozdzielić, choć przecież wykluczają się wzajemnie. Bo życie zasadza się na tej absurdalności zdarzeń, faktów, które się wydarzyły i tych, co to tylko mogły się wydarzyć, a które jednak nie miały miejsca.

I jak tu teraz iść do wydawców, którzy przecież piszą na stronach, że propozycje wydawnicze przyjmują tylko pocztą albo na maila, a jak osobiście, to do widzenia? Jak wprosić się do kogoś więcej niż sekretarka, która przecież nie jest władna w kwestiach planów wydawniczych, jak tu dostać się do jakiegoś redaktora (czy kogo tam) i zacząć mu tłumaczyć, że z dwóch stron, że okładka, a po obu stronach tytuł, a jak otworzyć, to i dwa początki, praktycznie takie same?
Nie, już pisząc tę opowieść wiedziałem, że jej nie będę rozsyłać, może jeszcze spróbuję rozesłać to formie książki, już wydrukowanej, bo dopiero w niej będzie widać pełny zamysł, dopiero tak może całość będzie w stanie się obronić.

Przyszło do mnie to uczucie, że przecież skończyłem już trzecią dekadę życia i może wreszcie nadszedł czas, bym naprawdę zrobił coś ze sobą, ze sobą i moim pisaniem, jeśli to tym naprawdę chcę się zajmować.

Tak zrodził się pomysł wydrukowania książki w małym nakładzie i rozprowadzenia jej wśród znajomych i tych nielicznych nieznajomych, którzy kierowani jakimś kaprysem zdecydują się wydać 12 złotych na książeczkę, która może w ogóle nawet powstać nie powinna. Rozprowadzić i zobaczyć, co się stanie, zobaczyć, jaki będzie odzew.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz