Na wstępie: poniższy wpis ujawnia sporo z treści książki, warto więc się do niego zabrać, gdy już ma się lekturę za sobą. Nie chcę nic sugerować zbyt wcześnie, by nie uniemożliwić wyrobienia sobie własnej opinii. Ale oczywiście - kto chce niech czyta :)
Dotarło do mnie kilka pierwszych opinii o książce i muszę przyznać, że są bardzo różne. Zarzucano mi np. tani werteryzm. Jest to jakiś punkt widzenia, niewątpliwie słuszny, ale zawsze tylko poniekąd bo te "miłosne perypetie" są przezwyciężone w świetle całości tekstu (osoba, która wyraziła opinię o werteryzmie przyznała, że przeczytała ledwie 20 stron tekstu). Całość treści, choć przecież tak prosta, ujawnia się dopiero po przeczytaniu całości (ależ banał tu powiedziałem, nieprawdaż?), w relacji obu części książki do siebie nawzajem. Nie bez powodu obie części tak samo się zaczynają i tak samo kończą.
Wielokrotnie też słyszałem, że "zdania są zbyt długie". Owszem, są długie i jedyne co, to mam nadzieję, że nie czyta się tego nazbyt trudno. Starałem się stworzyć wrażenie podobieństwa pozornie zewnętrznej narracji do myśli samego bohatera, które w tych tam okolicznościach plączą się niemiłosiernie, snują się ze słowa w słowo, ale i, co rusz: urywają, wracają potem, zapętlają. W oczywisty sposób czyni to lekturę trudną - lecz - jeszcze raz - mam nadzieję, że nie nazbyt.
Treść tej książki odczytuję w sposób jak najbardziej wieloznaczny i myślę, że żaden odczyt nie wyczerpuje możliwości tekstu. Więc nie, nie jest to tekst typowo o miłości i np. druga część (ta z okładką bez twarzy) niejako neguje pierwszą czyniąc z przedstawionych tam wydarzeń jedynie urojenia szaleńca, bo chłopak roi sobie, że wydarzyły się rzeczy, które w rzeczywistości nie miały miejsca. Gdy w drugiej części, pod koniec, gdy mówi do dziewczyny "nie mów, że mnie nie znasz", to właśnie odwołuje się do zdarzeń z pierwszej, tych urojonych, o których ona w ogóle nie ma pojęcia, bo przecież to jest właśnie to, "co się nie wydarzyło"!
Jednocześnie uważam, że jest to najłatwiejszy sposób ogarnięcia całości książki i zawartej w jej treści licznych sprzeczności, przezwyciężenia ich, pogodzenia ze zdrowym rozsądkiem zewnętrznego obserwatora (czytelnika). Sam wolę myśleć o tej historii inaczej, że jest to jakaś wielka, nieodgadniona metafora życia, że może sprzeczności tych nie należy wcale "godzić" w ten czy inny sposób, lecz przyjąć je właśnie jako sprzeczności i wszystko to, co przecież zdrowemu rozsądkowi i najprostszej elementarnej logice wydaje się absurdalnie-nie-do-pogodzenia pozostawić takim. Bo życie - wierzę w to - nosi w sobie tysiące takich sprzeczności, ciągle się na nie natykamy i jedynie udajemy, że jest inaczej pozwalając naszemu umysłowi na najbardziej ordynarne uproszczenia, byle tylko te sprzeczności wyrzucić sprzed naszych oczu.
Mam nadzieję, że moje wyjaśnienie pomoże zrozumieć moje (autora) intencje. Mam nadzieję, że zachęci do dyskusji (choćby w komentarzach na blogu).
Ktoś zasugerował mi, że dobrym pomysłem byłaby jakaś przedmowa do książki (a jeszcze lepiej posłowie, tylko gdzie je umieścić? :) ), ale kim ja jestem, żeby swoją książkę poprzedzać słowem wstępnym, w którym pouczałbym, jak należy czytać?
Jednocześnie pewne (wspomniane wyżej) nieporozumienia pozwalają mi myśleć, że może źle wybrałem tekst na swój debiut, niektóre z moich dłuższych i krótszych historii spotykały się z bardziej entuzjastycznym przyjęciem. Czasu oczywiście nie cofnę, więc i nie ma co żałować.
Przeczytałam jedną część i ... drugiej nie chce mi się już czytać :( za dużo słów, za dużo emocji, ogólnie wszystkiego za dużo... Długie zdania, kończące się w dziwnych miejscach, niedopowiedzenia bezsensowne. Nie mogę jej polecać znajomym, ale mogę ją dać krytykom literackim - być może im się spodoba...
OdpowiedzUsuńDziękuję za opinię. Zawsze wolałbym, żeby się podobało, ale i takie głosy są dla mnie ważne.
OdpowiedzUsuń